Aktualności
Za każdym razem jak odkrywam coś nowego czuję się trochę jak Robinson Crusoe. To sprawia, że cały czas czuje dreszczyk emocji kiedy myślę o nadchodzącym urlopie czy krótkim wyjazdem na weekend. Świat nie przestaje zaskakiwać. Czasami jest to zamglony wschód słońca innym razem obiad w towarzystwie przypadkowo spotkanego człowieka. Zastanawiałam nie jednokrotnie jak wiele niespodzianek potrafi przynieść jeden dzień, a co dopiero tydzień spędzony na środku Atlantyku. Patrząc na wielki bezkres wody z perspektywy pokładu jachtu ma się wrażenie, że poza błękitem nieba i granatem oceanu nic więcej nie ma. Horyzont zmienia się jedynie z każdą falą. Na jego skraju wypatruję kształtów oceanicznej fauny. Może tym razem upoluję słynnego walenia… migawka czeka w napięciu.
... na początku był chaos… tak mogłabym krótko opisać stan aktywności pod koniec lipca, kiedy już wiedziałam, że sierpień nie da mi odpocząć. A plany zaczęły niemal na siebie zachodzić. Mazurskie żeglarskie życie postanowiłam rozszerzyć o horyzont morza, w otoczeniu największych windjammerów, najszybszych jachtów i oddanych żeglarskiej pasji ludzi na finale Tall Ship 2013 jaki z początkiem sierpnia właśnie zaczynał się w mieście portowym Szczecin.
Żeby jednak tam dotrzeć postanowiłam na chwilę oderwać się od codzienności za sprawą niezwykłego Cirque de soleil, który na kilka dni zagościł w gdańskiej Arenie. Niemal od pierwszych scen wspaniałego spektaklu wraz z innymi znalazłam się w świecie marzeń, szybując pod kopułą namiotu, skacząc na batucie, będąc jedną z niemych bohaterek artystycznego przedstawienia. To było jak przejście przez lustro i spojrzenie na świat trochę przez krzywe zwierciadło, huśtając się na trapezie. Tak, teraz mogłam przenieść się na pokład dowolnego jachtu. Byłam gotowa na spotkanie z potęgami mórz i oceanów… Lublin, w między czasie, przez kilka dni stał się domem dla mistrzów szktuk ulicznych i nie tylko. Artystyczne, międzynarodowe misteczko, pełne kolorów, muzyki i tajmniczych twarzy cyrkowych czekało na chętnych widzów, którzy odważyli się wcialić to w ulicznego barda, to w komika czy członka trupy artystów cyrkowych... a sierpień trwa nadal i nadal pokazuje mi najpiękniejsze strony życia, a tą był niewątpliwie koncert Rogera Waters’a ze słynnym The Wall. Ostatnie 30 lat, które stworzyło dzisiejszy świat stało się bliskie jak nigdy dotąd za sprawą muzyki, obrazu, scenografii i samego artysty. Wydarzenie jakim jest koncert nabrało nowego znaczenia… ciekawe jakim symbolem zapisze się w historii tego roku wrzesień. Zdaje się, że będzie to coś równie niezwykłego… będę czekać, na Was też:)
W krainie Majów i Azteków
Tym razem trochę aktualności z moim udziałem dzięki uprzejmości innych..... zapraszam

Po krótkiej przerwie – zapraszamy na ponowne spotkanie z naszym nieformalnym Klubem Podróżnika PIKUŚ!
W zeszłym roku odwiedziła nas z opowieścią z podróży po Nowej Zelandii Marzena Kasperek. Po tej opowieści każdy przez ponad tydzień marzył, żeby rzucić to wszystko i wyjechać paść owce na antypodach.
To tym razem szykujcie się, że będziecie się chcieli przeprowadzić do Ameryki Środkowej!
Otóż Pani Marzena powraca do nas z opowieścią z zupełnie innego krańca ziemi – z Ameryki Środkowej. Odwiedzimy Meksyk, Belize i Gwatemalę, czyli trzy państwa których tereny wchodziły niegdyś w skład dwóch największych imperiów prekolumbijskiej ameryki – Majów i Azteków! Co jeszcze ciekawsze – będzie to opowieść z wyprawy z roku 1999, czyli z czasów na długo przed facebookiem, instagramem i drimlajnerami. Będzie też parę słów o niedawno wydanej książce pani Marzeny „Jangcy – umykające krajobrazy Chin”. Tak więc bierzcie paszporty Polsatu i szykujcie czas na wyprawę!
Czasami sobie myślę, że z marzeniami jest jak z listą rzeczy potrzebnych na wyprawę. Kiedy brakuje Ci czegoś po prostu idziesz i po to sięgasz w sklepie, u znajomych, w domu. Marzenia mają coś z zakupów.. jeśli cos się kończy i zaczyna brakować, nie należy zastanawiać się zbyt długo tylko wyciągnąć rękę, wstać i podjąć decyzję o ich jak najszybszym zrealizowaniu… Jakiś czas temu trochę zaczęłam odczuwać brak ciekawego pleneru zdjęciowego, jakiejś inspiracji, tego czegoś. Zupełnie spontanicznie samo się wszystko znalazło. I to nie byle gdzie ale na Saharze. Kiedy stanęłam na gorącym piasku wiedziałam, że jest to jedno z moich miejsc na ziemi. Jedno z wielu ale odkryte po raz pierwszy. Z satysfakcją… to było jak prawdziwa wiosna, wśród niczym nie ograniczonym złotym piasku pustyni, przeprawa przez górskie przełęcze i spojrzenie na Atlantyk, który od dawna stał się domem tysięcy rybaków marokańskiego wybrzeża. Prawdziwy naturalny plan zdjęciowy... wyjątkowy pod każdym względem. Polecam :)
Nie sądziłam, że tan mały fragment zmarzniętej, otoczonej zimnym oddechem lodowca ziemi znajdzie uznanie w oczach jury tegorocznych Kolosów… a jednak. Widok mojego zdjęcia pośród kilku innych wybranych na wystawę, towarzyszącą spotkaniom podróżników, był jak spełnienie kolejnego z marzeń. Zwłaszcza, że towarzystwo w jakim się znalazłam było wyjątkowe. Wyrwane fragmenty życia na ulicy, niczym nieokiełznana przyroda, ludzkie emocje, smutek w dziecięcych oczach, radość z podróży, nowa znajomość, przygoda życia.. to niezwykły kolaż uczuć jaki pojawił się na zdjęciach laureatów wystawy.
Ja jestem pewna, że każdy ma gdzieś swoje, najcenniejsze zdjęcie, które jest już wygraną Grand prix. Każda chwila w życiu zasługuje na to by być zapamiętaną. Jest jeszcze wiele dni przed nami aby odnaleźć w kadrze ten pejzaż, to ujęcie, tego człowieka.. trzymam kciuki za satysfakcję z życia..