Aktualności
Jeszcze tylko dwa dni i pierwsze małe, słodkie mikołajkowe podarunki sprawią, że grudzień nabierze pięknego odcienia czerwonych kokardek, światła świec i bieli śniegu. Przyglądam się Światu jak pędzi po rozświetlonych galeriach w poszukiwaniu tych jedynych prezentów, jak wspaniałe ludzkie bezinteresowne gesty przygotowują Szlachetną Paczkę dla tych, których nie stać na nawet na zwykłe powszednie życie, jak tworzy się aura nadchodzących Świąt. To niezwykły czas, który ja już poczułam w niezwykłym miejscu, w Supraślu, gdzie w magicznej atmosferze przeniosłam się wraz z grupą podróżników do zaczarowanej Nowej Zelandii.
W Alkierzu pojawiły się stada baranów, Góra Przeznaczenia, powiało chłodem lodowca Franza Jozefa i rozpalonym go czerwoności zachodem słońca w parku Tasmana.
Kiedyś Paweł napisał mi, że wspomnienia pochodzą z czynów nie z planów. I rzeczywiście czas na działanie. Najpierw sprawię niezapomniane Święta, pomyślę o noworocznych marzeniach, spojrzę na kolejny kalendarz pełen morskich wspomnień i zacznę się pakować. Chcę być gotowa na ten dzień… niech spotka Was wszystko co dobre…
Obudziłam się dzisiaj w górach nad Białym Dunajcem. Jeszcze wczoraj przemierzałam piękną Małopolskę utopioną w jesiennym słońcu i ferrią odcieni czerwieni. Dziś znalazłam niezwykły spokój i relaks w termach Białki Tatrzańskiej. Wokół spokojnie na rozpoczęcie sezonu czekały uśpione jeszcze wyciągi narciarskie. W zachodzącym słońcu zaczęła się jesień. Piękna pora roku, która sprawia że obiektyw aparatu sam odnajduje najlepsze ujęcia, poruszając się za ciepłym refleksem liści, złamanym łanem suchych traw, szumem strumienia… polecam polskie góry, wyżyny, niziny i nadmorskie plenery.
Życzę Wam słonecznego ciepła i rozgrzewającej czerwieni w gorącym grzanym winie na krakowskim rynku. Jesień potrafi być wiosną przed zimą i nie musi być tylko listopadowa… polecam życie...
Jeśli narzeka się za bardzo, że jest za gorąco to przewrotnie można się na wymarzonych wakacjach znaleźć tam gdzie będzie się narzekać, że jest za zimno. Tak było i tym razem. Lipcowe upały zupełnie nie działały na mnie w żaden mobilizujący sposób, więc wyjątkowo bardzo czekałam na wakacje u wybrzeży Norwegii. Jeszcze przed wyjazdem spojrzałam na mój cenny certyfikat dotarcia do Cabo da Roca – najbardziej na zachód wysuniętego skrawka Europy i słowa portugalskiego poety „gdzie ląd się kończy a morze zaczyna” i kilka zdjęć z prawie najdalej na południe wysuniętego skrawka Nowej Zelandii. Nadszedł czas na północ. I to nie byle jakim sposobem tylko na pokładzie dzielnej Gedanit w towarzystwie nie mniej dzielnej załogi .. ale o tym później… tak czy inaczej pozostał jeszcze wschód, a tam musi być jakaś cywilizacja i wcześniej czy później do niej dotrę, zapraszam na przyszły rok. To już postanowione.
A póki co po kilkunastu dniach letnich wakacji w temperaturze 10st znów narzekam, że jest mi gorąco… tym razem chyba lepsze będzie zaproszenie na lody w okolicach Sandomierza, przynajmniej przez kilka najbliższych dni.
2 lipca 2012 .. aż 3 miesiące później ..
Usiadłam na gdańskiej starówce, żeby odszukać wspomnienia minionych miesięcy. I pomimo pierwszej myśli, że jakoś minęły one bez echa, to jednak okazało się, że zdążyłam pokonać kilka kolejnych tysięcy kilometrów, zobaczyć czasami te same miejsca w innym wydaniu, trafić do miejsc zupełnie nowych ale w wyjątkowym towarzystwie.
Zatem znów z dużą satysfakcją znalazłam się w Oslo, tym razem atakując m.in. skocznię Holmenkollen o rozmiarze HS – 134, gdzie z Pawłem staliśmy się osamotnionymi widzami na 50-tysięcznej widowni, usiadłam dwukrotnie za kierownicą wdzięcznej 128 – ki Marka, gdzie na kolejno rozgrywanych rajdach Zabytkowych samochodów w Mogilnie zostaliśmy bohaterami jednego z odcinków „Jazdy próbnej” a na następnym rajdzie w podpoznańskiej Mosinie nasz skład uzupełniliśmy w osobę Łukasza, który dzielnie towarzyszył mi pod nieobecność służbową Marka.
Odkryłam kilka niezwykłych nowych miejsc na naszych Mazurach, które w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach przyrody były areną wydarzeń Euro 2012. Niby właściwie tylko tyle ale nie było by tego bez marzeń i ciągłej nieuleczalnej chęci podróżowania. Ciekawa jestem co okaże się moim przystankiem Alaska … ale to chyba jeszcze nie prędko… dziś zapraszam na kawę na plażę…
2 kwietnia 2012
Minione dwa miesiące to czas niekończących się przygód, spotkań, zdarzeń i wypraw... I choć z pewnych opóźnieniem znów usiadłam do pisania to w między czasie kilka razy udało mi się spotkać z naszym morzem, ogarnąć industrialny krajobraz śląskiej metropolii, zgubić się w historii uliczek Torunia, odnaleźć zapomnianą cegielnię i porwać się niezwykłym relacjom z odkrywania świata na corocznych spotkaniach Kolosów. Wiem że wielu z Was tam było, bowiem przytrafiło mi się stać w długiej kolejce do wejścia ale nie żałowałam. Znów odezwała się nieposkromiona wyobraźnia, znów postawiłam kropkę nad Syberią, Kubą, Marokiem, Peru, Gruzją i Alaską .. to przede mną, kwestia czasu. W najbliższych planach Nord Cup, czyli "słoneczne wakacje" na surowej północy, północy która nie jeden już raz okazuje się był wyjątkowo gościnna, ze szczególnym uwzględnieniem rezydującego tam Pawła i Daniela. To niezwykły magnes, a mam wrażenie że potrafi przyciągnąć na dłużej. Może za jakiś czas spotkamy się w nowej rzeczywistości.. do zabaczenia wkrótce, pa:):):)
31 stycznia 2012
.. już prawie nie pamiętam, że były Święta, trochę krzywa choinka pachnąca lasem, kolorowe prezenty, w tym jeden ten szczególny... wesoła Wigilia tym razem u nas w domu... spotkanie z Mateuszem, niepełnosprawnym chłopcem, który z niezwykłym pięknym i szczerym uśmiechem powitał nas w progach domu na lublelskiej starówce... Wigilia w domu stworzonym z dziecięcych marzeń, w Domu Dziecka w Woli Gałęzowskiej, świąteczne Jasełka, kolędy śpiewane we wszystkich tonacjach... kubek gorącej herbaty z Pawłem na dworcu w Lublinie, który miał później dalszy ciąg, bardzo wesoły dalszy ciąg.... I Nowy Rok, a kilka godzin wcześniej wyjazd do Japonii, którą odnaleźliśmy w zaprzyjaźnionym Guciowie.... i wreszcie 2012 rok nowych możliwości, 12 miesięcy na spełnianie planów, marzeń, pasji, nowych postanowień, pragnień... I nagle pojawił się 2 stycznia, zupełnie przypadkiem znalazłam sie w nowej rzeczywistości, w miejscu magicznym, w towarzystwie ludzi niezwykłych , znalazłam się w Pradze. I cokolwiek by się nie wydarzyło jeszcze w tym roku to życzę każdemu tej Pragi, tych wrażeń, tych spotkań z tymi ludźmi. Niech to będzie Wasz rok, tak jak ja ogłosiłam go moim, kolejnym zresztą. Bo wtedy wszystko nam wolno a każda rzecz jaka nas spotka ma nam sprawiać rodość i przyjemność. I niech się tak stanie... Ściskam Was gorąco:)
8 listopada, a więc jakiś miesiąc później...
jeśli narzekałam na polskie drogi to czas skończyć. Niczego nie zmienię w tempie prac a jeździć będę musiała i tak, dopóki mi się to jeszcze podoba. A czasami podoba mi się bardziej. W poniedziałek zmierzałam do Trójmiasta. Z nieznanych mi do tej pory przyczyn postanowiłam się zatrzymać na poboczu, gdzie stał ciekawy autostopowicz w trochę szarych kolorach ale mimo to stanowiący wyjątkowo kolorowy element jesiennego krajobrazu. Loki szybko odnalazł się w mojej podróżniczej rzeczywistości. Wprowadził nastrój przygody, bezinteresowności, radości z wszystkiego co go otacza, z miłości do życia. To ostatnie podzielam w szczególności. Szybko złapaliśmy wspólny język a droga do Olsztynka okazała się zdecydowanie za krótka żeby można było przeżyć choć po jednym dniu z życia każdego z nas... Kiedy wysiadał miałam wrażenie jakbym nie widziała go tylko jakiś czas, jakby tylko na chwilę wyjechał a był gdzieś tu od dawna... Życzę aby każdemu z Was przytrafił się na drodze Loki, moja droga nabrała zupełnie innego wymiaru... to niebezpieczna mieszanka hiszpańskich pasji, kadrów pełnych niezwykłości świata, misji w Kenii i niezrównanego optymizmu. Do zobaczenia Loki...
4 października, na szczęście wciąż tego samego roku 2011..
ciąg dziwnych zdarzeń, jakie ostanio spotkały mnie na drodze wprawiły mnie niemal w osłupienie. Dopiero co rozpędziłam się spacerując po nadmorskim bulwarze a tu nagle spotykam dawno niewidzianego znajomego, który wsadza mnie za kierownicę swojego mercedesa i wkłada pilotkę na głowę. Tym zupełnym przypadkiem w najbliższy weekend stanę się kierowcą, który ambitnie będzie dążył aby w krótkim czasie pokonać trasę rajdu i stanąć na najwyższym podium. To dla mnie coś nowego, ale pomyślałam że skoro regaty żeglarskie mam już a sobą a klimat niuchronnie dąży do jesieni to może czas przesiąść się na coś na lądzie. Dlaczego nie rajd... już wkrótce okaże się z jakim efektem... dodatkowo też udany debiut fotografa na montażach u Lidii utiwerdził mnie w przekonaniu, że powinnam iść tą drogą. Mam nadzieję, że szybko uda mi się nadrobić zaległości w galerii i będę mogła wszytkim pokazać nowy, teatralny świat do jakiego wracam do Gdyni.... zapraszam na kubek gorącej herbaty z sokiem malinowym na plaży...
...2-5 września 2011
i nie był to ostatni Tall Ship w tym roku, nawet nie sądziłam jak szybko znów zobacze białe, wysłużone żagle Sedova, Mira, Golden Leeuw'a, Daru Młodzieży i kilku innych wspaniałych żaglowców jakie pojawiły się na The Culture Tall Ship Regatta w Gdyni. I znów zabrzmiały słowa znanych szant, znów powróciły wspomnienia, kiedy usiedliśmy z Tomkiem pod sceną gdzie EKT zabrało nas na kolejny, wspaniały rejs po morzu a marzenia były znów tak blisko żeby się spełnić. I choć z każdym dniem jedno z nich się w magiczny sposób urzeczywistnia to wciąż jest przede mną to jedno, małe i bardzo skromne marzenie.. niektórzy je znają, ja jeszcze go nie wypowiadam na głos... Każdy z nas nosi takie w sobie i każdemu życzę aby jak najszybciej stało się ono wymarzoną rzeczywistością. Jak dla mnie Gdynia, już prawie..
30 lipca 2011 z datą chyba tylko dlatego że tak szybko uciekł mi czas od ostatnich zmian....
Od czasów Kolosów minęło kolejnych kilka tygodni pełnych niezwykłych wydarzeń, spotkań, planów.. były też niezwykłe urodziny, które sprawiły że postanowiłam jeszcze raz zaryzykować w życiu i poszukać przygód na morzu. I tym razem zwyciężyła północ, jej tajemnicza natura, bezkres granatu słonej wody, towarzyszące jachtom delfiny aż wreszcie finał wielkiego Tall Ship Race w jakim przyszło mi wziać udział w drodze z szetlandzkiego Lerwick do Stavanger w zaprzyjaźnionej już Norwegii. Nie sądziłam jak bardzo da się zapamiętać ten rejs z wielu powodów. Jednym z nich po raz kolejny okazali się ludzie, pełni pasji, uśmiechu, radości i determinacji. A Neptun nie był łaskawy. Miał jednak silnych przeciwników, którzy zwyciężyli w tej nierównej walce... Wróciłam nie tylko ze zdjęciami, od pewnego czasu towarzyszy mi też Hoffmaestro, które bardzo polecam.. to taki dodatek do dobrego samopoczucia... aha i jednak Gdynia... do zobaczenia może właśnie tutaj :)
.... to już było...
Oslo, Guciów, Batorz, Warszawa, Kraków i Łódź.... a w marzenich RPA i Mozambik, gdzie kilka dni temu wylądowała Aśka z małym Alexem... to chyba dość oryginalny zestaw miejsc jak na początek mojego roku. Może nikt tego nie zauważył ale od dłuższego czasu świeci piękne słońce, świat kusi wielką przygodą, zagubieni w podróży ludzie donoszą z krańców świata o niezwykłościach, do których warto dotrzeć, których warto spróbować, którymi warto sie dzielić z innymi, które warto dotknąć zanim zamienią się w cywilizacyjną formę ewolucji potrzeb człowieka... szukajmy tego co niepoznane, nieodkryte, zagubione w dzikiej puszczy, ukryte w głębi oceanu... puśćmy wodze fantazji a zupełnie nieoczekiwanie znajdziemy się po drudiej stronie lustra, w tajemnieczym ogrodzie Czarnoksiężnika z krainy Oz... bądźmi dla siebie i innych Kolosami przygody, bądźmy Kolosami na najbliższym ich spotkaniu w marcu w Gdyni. Zapraszam, naprawdę warto, zatem do zobaczenia.