Majorka-Gibraltar2020_130
Majorka-Gibraltar2020_130
Palma de Mallorca, Kartagena, Malaga, Gibraltar brzmiało nieźle ale „Czarna Perła”, jako nazwa jachtu, brzmiało jeszcze lepiej. Z takiej okazji nie można było nie skorzystać. Szybko skontaktowałam się z kapitanem i po tygodniu już stałam na pokładzie jachtu. To była genialna decyzja bowiem mój idealny plan zakładał najbliższe dwa tygodnie w ciepłym słońcu południowej Hiszpanii na szafirowych wodach morza Śródziemnego. Zaczęłam go realizować już na wyspie. Najpierw ruszyłam na podbój miasta. Zwyczajowo nazywana Palmą de Majorka – stolica Balearów, to sławna już turystyczna oaza, spragnionych słońca i rozrywki turystów z całego świata. Zwykle w swoich podróżach omijałam takie miejsca ale jak się okazuje czasami warto się znaleźć w centrum towarzyskiego tygla. To niezwykle urocze miasto leży w strefie wpływów klimatu subtropikalnego i ma ponad 2700 godzin czystej słonecznej pogody rocznie, od 150 w grudniu do ponad 340 h. I to jest klimat, w którym można spędzać ponury zwykle listopad. Zaczęłam od okolic portu a zarazem centrum życia mieszkańców.

Była leniwa, słoneczna niedziela. Na zwiedzanie wybrałam się z częścią mojej załogi, Adamem i Tomkiem. Spacerując po centrum Palmy, między katedrą a Paseo Marítimo, tak jak mi na pewno nie umkną wam wiatrowe wiatraki przy Hard Rock Café, w tzw. strefie Jonquet. Pierwotnie było tu siedem wiatraków, które widać było z morza; dziś zachowało się pięć. Jeden z nich, el molí d'en Garleta, został odrestaurowany przez miasto i udostępniony zainteresowanym. Wiatraki na Majorce były używane jeszcze przed czasami rekonkwisty (w XIII wieku), służyły do mielenia mąki, a obecnie wykorzystywane są w celach marketingowych, jako symbol Majorki – trzeba przyznać, że świetnie wpisały się w nabrzeżny krajobraz dodając architektonicznego kolorytu Palmie. W ich sąsiedztwie  przez miasto płynie sztuczny kanał zwany Torrente de la Riera. Dawniej przepływał przez las Ramblas i dalej Paseo del Borne, ale w XVII wieku zmieniono jego bieg tak, żeby omijał stare miasto. Teraz dzieli starówkę od modnej w ostatnich latach dzielnicy Santa Catalina. Wolnym krokiem, kierując się na wschód dotarłam do Muzeum Sztuki Współczesnej Es Baluard. Nie udało mi się wejść, żeby obejrzeć sławną ekspozycję ale w tych czasach dotarcie do wnętrz wielu zabytków i ciekawych miejsc jest zupełnie niemożliwe. A szkoda... Choć w przypadku tego miejsca to nie tylko muzeum ale także widok z jego tarasu, który pierwotnie stanowił część dawnych murów obronnych miasta. Świetnie widać katedrę, port i zamek Bellver, gdzie wszystko jest okrągłe.

Ruszyliśmy dalej. Z zachwytem patrzyliśmy na dekorowane kamienice, przemierzaliśmy wąskie uliczki aż doszliśmy do małego placu, gdzie z przyjemnością usiadłam w małej knajpce. Od razu zamówiliśmy butelkę lokalnego wina i danie dnia. Uczta złożona  z wyśmienitej pizzy i pasty carbonara była idealna. Wokół nas siedzieli inni ludzie, nie turyści, miejscowi. Nic nie wskazywało na to, że ograniczają nas jakieś przepisy, że świat opanowała pandemia, że czegoś nam nie wolno i w ogóle nie powinno nas tu być. Na szczęście tu byliśmy. Po lunchu kontynuowaliśmy naszą trasę. Nad lasem masztów, licznie zacumowanych jachtów w Royal Club Nautic de Palma dumnie króluje jeden z najbardziej rozpoznawalnych zabytków – rzymskokatolicka Katedra, zbudowana w latach 1230 – 1600 w stylu gotyku lewantyńskiego. I to był nasz cel. Okazały gmach robi niesamowite wrażenie nie tylko w dzień. Klimatycznie podświetlona w nocy świątynia jest świetnym punktem orientacyjnym w gąszczu kamienic i krętych ulic miasta. Ogromna gotycka świątynia, jedna z trzech największych w Europie (44 m wysokości, 121 m długości i 55 m szerokości) wznosi się tuż przy morzu i porcie, stanowiąc wizytówkę miasta i wyspy. Jest niezwykle pięknym zabytkiem. Jest to świątynia trzynawowa o łącznej powierzchni 6600 m2, która stanowi typowy przykład śródziemnomorskiego gotyku. Tym, co pozwala zaliczać katedrę w Palma de Mallorca do najwspanialszych gotyckich kościołów w całej Europie są wspaniałe witrażowe rozety. Największa z nich ma średnicę 13,8 m i powierzchnię ponad 100 m2. Do budowy wypełniającego ją witraża użyto ponad tysiąca kawałków pięknie oszlifowanego, kolorowego szkła. Rozeta, tak zwane "gotyckie oko", umieszczona jest bezpośrednio ponad środkowym ołtarzem. Architekci zaprojektowali ją w bardzo precyzyjny i przemyślany sposób. Rankiem, dwa razy w roku podczas ważnych katolickich świąt  (2 lutego - Matki Boski Gromnicznej i 11 października - św. Marcina) promienie słoneczne wpadające przez witraż znajdujący się w ścianie jednej z naw tworzą pod wielką rozetą iluzoryczny obraz drugiej. Innym skarbem, który skrywa katedra jest wielki, żelazny baldachim z podwieszonymi latarenkami mający symbolizować koronę cierniową. Zaprojektował go sam Antoni Gaudi. We wnętrzu świątyni znajduje się kilka innych atrakcji takich jak alabastrowe sarkofagi średniowiecznych władców Majorki (Jaime II, Jaime III) oraz znajdujące się na parterze wieży z dzwonnicą Muzeum Katedralne (Museu de la Catedral). W apsydzie, w jednej z bocznych naw, znajduje się wielki mural wykonany z ceramiki - dzieło autorstwa Miquela Barceló. No ale że znaleźliśmy się w tym uroczym miejscu w czasach zamknięcia wszystkiego to niestety mogliśmy to wszystko podziwiać tylko z zewnątrz. Wielka szkoda, dlatego  staraliśmy się wykorzystać wszystkie możliwości obejrzenia gmachu z każdej zewnętrznej  strony. Przepiękny. Ten dzień kończyliśmy zachodem słońca nad zatoką a wieczorna kolacja na jachcie znów przeniosła nas w czas wolności, swobody i możliwości planowania niczym nie ograniczonej przygody.

Jako, że jacht musiał zostać poddany małemu przeglądowi to znalazł się jeszcze jeden dzień na zwiedzanie co skrzętnie wykorzystaliśmy na nieco szerszą eksplorację wyspy. Wynajętym samochodem, który posłużył również do załatwienia, technicznych niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania spraw, wyruszyliśmy na podbój nieco górskich terenów. Pierwszym przystankiem naszej krótkiej wyprawy było miasto Sóller, położone w górskiej dolinie porośniętej gajami pomarańczowymi, jest jednym z najpiękniejszych krajobrazowo miasteczek na Majorce. Miasteczko znajduje się w północno-zachodniej części Majorki. Usytuowane w żyznej, pełnej gajów cytrusowych dolinie, uprawianych w tym miejscu drzew pomarańczy. Mówi się, że niektóre z nich zostały zasadzone jeszcze przez muzułmanów i rosną tutaj już od X wieku. Leży pomiędzy górami a zboczami środkowej części gór Serra Tramuntana zalicza się do grona najpiękniejszych miejsc na wyspie.

Dziś Sóller tętni życiem i jest coraz bardziej rozwinięte turystycznie. Jedną z super atrakcji jest wyprawa drewnianym pociągiem ze stolicy Majorki do Sóller. Pierwsze połączenie między Palma de Mallorca a oddalonym o 27 km Sóller uruchomiono w 1912 roku. Jadąc drewnianym pociągiem, pokonując wiele mostów, tuneli i 8-metrowy wiadukt, można podziwiać niesamowity krajobraz – gaje oliwne, sady pomarańczowe i imponujące góry Serra de Tramuntana. Podróż z Palmy do Sóller trwa około godziny – pociąg zatrzymuje się na około 10-minutowy postój przy punkcie widokowym Mirador des Pujol d’en Banya.  No i właśnie tym pociągiem nie mogliśmy się przejechać. Wszystkie połączenia zostały zawieszone z wiadomych powodów. Czasami się zastanawiam co jeszcze może ograniczyć nieco wyolbrzymiona pandemia…

Wróćmy zatem do serca Sóller, którym jest główny plac – Placa de la Constitucio. W jego zachodniej części wznosi się kościół św. Bartłomieja – świątynia reprezentuje styl barokowy z modernistyczną fasadą zaprojektowaną przez ucznia Gaudiego, Joana Rubió. Cennym obiektem jest także stojące nieopodal bank – Banco de Sóller – projektu tego samego artysty. Przy sąsiednim placyku znajdziemy kilka kawiarenek – to idealne miejsce, aby schłodzić się od panujących latem upałów i zamówić sok pomarańczowy. Jako nieliczni turyści skrzętnie skorzystaliśmy z oferty jednej z nich, może nie ze względu na upał choć jak na listopad i jakieś 24 stopnie na plusie nie mogliśmy narzekać na aurę. Miejscowe owoce uchodzą za najlepsze na wyspie. Mieszkańcy Sóller uwielbiają też lody domowej roboty – w północnej części Placa de la Constitucio znajdziemy lodziarnie z kilkudziesięcioma smakami – każdy wybierze coś dla siebie. Polecam. Spacerując po klimatycznych uliczkach, oczywiście nie mogło obyć się bez pamiątkowych zakupów ale też z przyjemnością odwiedziliśmy lokalną ciastkarnię. I to był rewelacyjny pomysł. Miejscowe wypieki uchodzą za znakomite i to tez mogę potwierdzić. W naszym menu znalazły się „pierogi” wypełnione rewelacyjnym śmietanowym nadzieniem, ciastko kruche z domieszką kakao i sernik śmietanowy z połówkami brzoskwiń na górze. Bajka. Najlepszy lunch jaki można sobie zaserwować na rajskiej wyspie. Tak wzbogaceni w kalorie wolnym krokiem wracaliśmy do samochodu. Przed nami była przeprawa krętą drogą, wzdłuż wybrzeża do miasteczka Valldemossa. Początki miasteczka sięgają XIV wieku, kiedy to król Sancho I nakazał wybudować pałac w górach. Cierpiał na astmę, a w górach czuł się lepiej. Sancho I spędzał w pałacu większość swojego czasu aż do śmierci w 1324 roku. Król nie pozostawił po sobie żadnego potomka. W 1399 roku budowla została przekazana zakonowi Kartuzom z Tarragony, którzy zmienili pałac na klasztor, Real Cartuja de Jesus de Nazaret. Zakon kartuzów jest jedynym zakonem w Kościele katolickim, którego reguła nie zmieniła się od prawie 1000 lat. Zakonników obowiązują niezmienione zasady zachowywania; milczenia, modlitwy, postu, pracy i przebywania w samotności przez większą część dnia. W dawnych pomieszczeniach klasztornych może oglądać:

  • aptekę ze zbiorem starych naczyń i przyrządów (również sklepik z pamiątkami i książkami George Sand),
  • rekonstrukcję dawnej, prostej celi klasztornej, m.in. z trumną, w której sypiali zakonnicy,
  • zbiór eksponatów sztuki sakralnej, ksiąg oraz dokumentów historycznych zakonu,
  • kolekcję lokalnie wyrabianej ceramiki zdobionej charakterystycznymi niebieskimi malunkami,
  • pamiątki związane z pobytem w Valldemossie Fryderyka Chopina i George Sand.

Każda klasztorna cela ma wyjście na wiszący wysoko nad doliną taras. Dawniej służył on zakonnikom, którzy uprawiali na nim w odosobnieniu warzywa na własne potrzeby.

Z zabytków miasteczka polecamy jeszcze Kościół Parafialny - jednonawową budowlę zbudowaną w XIII w. w stylu gotyckim. Była przebudowywana w XVII i XVIII w. – dodano m.in. do kościoła wieżą pokrytą charakterystyczną niebiesko-turkusową dachówką. Wnętrze o beczkowym sklepieniu, z późnobarokowym ołtarzem i malowidłami oraz barwną rozetą nad głównym wejściem. Kościół poświęcony jest św. Bartłomiejowi, który jest patronem miasta. Bryła kościoła otoczona jest krużgankami łączącymi się z budynkami klasztornymi.

Majorka, może to nie dla wszystkich oczywiste, ale to miejsce bardzo związane z Fryderykiem Chopinem, który jest tu postacią bardzo znaną. Choć mogłoby się wydawać, że podróż śladami Fryderyka Chopina należy odbyć wyłącznie w Polsce, to nic bardziej mylnego. To właśnie tutaj polski kompozytor wraz z George Sand, jej dwójką dzieci i pokojówką Amelią spędził zimę 1838-1839. Na Majorce artysta stworzył cykl swoich 24 preludiów – kompozycji uważanych za najpiękniejsze i najbardziej charakterystyczne dla całej jego twórczości. Moim ulubionym jest Preludium Des-dur op. 28, znane również jako Preludium deszczowe. Również tutaj, w muzeum Fryderyka Chopina znajduje się druga największa na świecie kolekcja eksponatów związanych z tym artystą (pierwsze miejsce zajmuje kolekcja w Warszawie).

Wyspa przywitała ówczesnych kochanków niemal niezachodzącym słońcem i zachwyciła wyjątkowym  krajobrazem. Jednak początkowa idylla panująca na wyspie nie trwała długo. Romantyczna podróż wkrótce zmieniła się w smutny i katastroficzny czas. Zima na Majorce w 1838/39 roku obfitowała w deszcze i nie była przyjazna. Odbiło się to też na zdrowiu polskiego kompozytora. Fryderyk Chopin na Majorce przeżył swój pierwszy atak gruźlicy, a towarzyszące mu skrajne emocje targały nim tak mocno, że stały się bolesną inspiracją do skomponowanych przez niego preludiów.

Po wizycie Chopina i Sand, dom w który mieszkał Chopin został opróżniony, a większość przedmiotów i wyposażenia domu – spalona przez mieszkańców Majorki. Wszystko to z powodu obawy przed zarażeniem gruźlicą. Całkowitemu zniszczeniu pamiątek zapobiegł jedynie klasztor Kartuzów w Valldemossie. W muzeum zobaczymy prawdziwe listy, rękopisy, szkice. Jednym z takich eksponatów jest list kompozytora do jego przyjaciela, Juliana Fontany. Warto zobaczyć również znajdujące się tam majorkańskie pianino, które służyło Chopinowi do tworzenia kompozycji. Jednym z ciekawszych eksponatów jest z kolei pukiel włosów kompozytora zachowany przez George Sand. Valldemossa to także miasto, w którym od 1930 r. w sierpniu rokrocznie odbywa się Międzynarodowy Festiwal Chopinowski poświęcony polskiemu kompozytorowi (Festival Chopin de Valldemossa)

Położenie miasta jest dość charakterystyczne. Lezy ono 7,5 km od Portu Valldemossa (Port de Valldemossa, Puerto de Valldemossa). Jest to niewielka osada nad zatoczką na północno-zachodnim brzegu Majorki. Dawniej stanowiła okno na świat dla miasteczka. Do osady nie kursuje żadna publiczna komunikacja. Majorka jest wyspą, którą często najeżdżali piraci. Z tego powodu miasta nie były lokalizowane tuż nad morzem, lecz kilka- kilkanaście kilometrów dalej. Dystans ten zapewniał niezbędny czas, aby w przypadku napaści od morza miasto mogło skutecznie przygotować się do obrony. Przy brzegu zakładano jedynie niewielką osadę portową, nazywaną tak samo jak miasto, stąd Port Valldemossa.

Wszystko to warto zobaczyć jak tylko to wszystko jest dostępne a nie pozamykane na głucho przed zarazą… ech…

No ale dzień zaczynał się kończyć a przed nami było jeszcze zorganizowanie zaopatrzenia na rozpoczynający się lada chwila rejs. Zatem bez większej zwłoki wyruszyliśmy w kierunku stolicy wyspy. Adam namierzył duże centrum handlowe ze znanym nam Carrefourem. Przed wyprawą w labirynt alejek przyjęliśmy spóźniony lunch w postaci kawałka pizzy, sałatki i coca coli, co za 3,5 € było doskonałym wyborem. No ale zakupy czas zacząć. W koszykach szybko przybywało co ciekawszych wiktuałów. Makarony, sosy, lokalne super sery i wędliny, w tym słynne chorizo, pachnące owoce, świeże warzywa, czekolady, nieśmiertelne zupki chińskie, musztardy, gąbki, worki i tym podobne towary. Dobiliśmy kilkoma zgrzewkami wody i usatysfakcjonowani ilością zapasów, choć nieco mniej wydaną kwotą wracaliśmy na pokład Czarnej Perły. Zakupy wylądowały w odpowiednim do tego miejscu i można było zasiąść do kolacji. Jak się okazało, po raz kolejny tempo życia południowców nieco różni się od naszego i plan na wypłynięcie we wtorkowy poranek musiały przesunąć się na środę. Ale dzięki temu zyskaliśmy kolejny dzień na uzupełnienie zwiedzania pominiętych zabytków.

Tym razem nasze oko spoczęło na murach, majestatycznie wznoszącego się zamku po zachodniej stronie miasta. Piesza wycieczka znów zaczęła się w pięknym słońcu i tak już trwała do jego zachodu. Kierując się na azymut, przemierzając labirynt wąskich uliczek zaczęliśmy się wspinać na co prawda niewielkie 112 metrowe wzniesienie ale za to po długich schodach. Zanim jednak podjęliśmy decyzję o wejściu na dziedziniec zamku, nieco mało uprzejma pani, siedząca przy wejściu w kamiennej wartowni dość skutecznie zmusiła nas do kolejnego kroku jakim był zakup biletu wstępu. I jeśli taki bilet jest normalną praktyką to jej zaangażowanie i chmurny wyraz twarzy mocno nas z początku zniechęcił. Na szczęście nie jesteśmy z tych obrażających się i udaliśmy kierowani strzałkami do kasy, za która ku naszej radości był zamkowy pub z wyśmienicie zimnym lokalnym piwem. Sytuacja nabrała waloru obiektywizmu i tak schłodzeni po wejściu na szczyt wzgórza ruszyliśmy na podbój budowli. Castell de Bellver, stojący zaledwie kilka kilometrów od centrum Palma de Mallorca,  to zamek gdzie wszędzie rządzi koło. Jest okrągły na zewnątrz, okrągły w środku, ma cztery okrągłe wieże, trzy zespolone z korpusem zamku i jedną samodzielną połączoną z zamkiem kamiennym mostkiem. Budowla powstała w 1311 roku, w czasie panowania Jakuba II – ówczesnego króla Majorki, z przeznaczeniem na siedzibę króla i dworu królewskiego. Oprócz funkcji pałacowych miał oczywiście pełnić funkcje obronne, które to były trzykrotnie testowane w praktyce. Dwukrotnie w 1343 i 1391 zamek skutecznie oparł się najeźdźcom, a w 1521 roku, w czasie tzw. Buntu Bractw (rewolucji antymonarchistycznej będącej buntem cechów rzemieślniczych przeciwko rządom Karola V w części królestwa Aragonii) przeszedł w ręce wroga.
Pomimo swojego pierwotnego przeznaczenia, Castell de Bellver przez większość czasu nie gościł dam dworu ani rodzin królewskich. Od XVII do XX wieku pełnił rolę więzienia wojskowego, a w czasie hiszpańskiej wojny domowej był miejscem publicznych egzekucji. W 1821 roku przez pewien czas znajdowała się tutaj fabryka monet. Od 1931 roku w zamku zostało utworzone Muzeum Historii Miasta, którego funkcję Castell de Bellver pełni do dzisiaj. Ekspozycje Muzeum Historii Miasta zajmują parter zamku, a na piętrze znajdziecie wystawę malarstwa i rzeźb. Warto się tu wspiąć bowiem ze szczytu zamku można podziwiać niezwykłą panoramę miasta oraz wybrzeża i pięknego Port Royal.

Cdn…